wtorek, 11 sierpnia 2020

01: Suknia ślubna

Zbliżała się  godzina szczytu, więc w centrum zrobiło się naprawdę tłoczno. Ludzie spieszyli do swych domów. Niektórzy przepychali się na dziurawych chodnikach, inni kłębili się w miejskich autobusach lub własnych samochodach. Każdy z nich chciał jak najszybciej odpocząć po nerwowym dniu w pracy lub szkole, zjeść ciepły obiad, posiedzieć chwilę przed telewizorem lub komputerem i choć na ułamek sekundy zapomnieć o trudach dnia codziennego. Niestety nie dla każdego dzień ten miał należeć do udanych, bo na ulicy pojawiła się ona.

Młoda dziewczyna o włosach i skórze w kolorze mleka, ubrana w białą suknię, która ciągnęła się za nią niczym tren smutku. Jej pełna powagi twarz była nieprzenikniona niczym maska, nie okazywała na niej uczuć, choć zapewne i tak nie znalazłby się żaden śmiałek, który by na nią spojrzał. Strach ogarniał każdego, kto dostrzegł dziewczyną. Dzieci zanosiły się płaczem, matki łapały maluchy i zasłaniały je swoją piersią, starsze kobiety składały ręce do modlitwy, mężczyźni w garniturach wsiadali do przepełnionych autobusów, aby uciec od niej jak najdalej i jak najszybciej. Niektóre samochody trąbiły, inne zatrzymywały się na środku ulicy, bo kierowcy nie byli w stanie wcisnąć pedału gazu. Strach obezwładniał młodych i starych, kobiety i mężczyzn, biednych i bogatych, wykształconych i tych, co skończyli jedynie podstawówkę. Nic nie miało znaczenia… Gwar, chaos, panika nakładały się na siebie tworząc scenę jak z prawdziwego horroru.

Dziewczyna nigdy nic nie mówiła. Czasem tylko zatrzymywała się na chwilę i rozglądała niespiesznie. Unosiła przy tym głowę i wyglądała, jakby bardziej była zainteresowana architekturą miasta niż ludźmi. Krzyki nie robiły na niej żadnego wrażenia. Nawet gdyby ktoś zdobył się na odwagę i próbował ją zatrzymać, to i tak nic by z tego nie wyniknęło. Dotyk innych przez nią przenikał, nie byli w stanie nic jej zrobić. Tylko ona mogła budzić strach, tylko ona mogła krzywdzić umysły zgromadzonych wokół niej.

– Alicja! – Niespodziewanie wśród ulicznego gwaru, to jedno słowo było wyraźnie słyszalne i namacalne.

 

– ALICJA, czego nie zrozumiałaś, kiedy kazałam ci z tym skończyć!!!

Dziewczyna zamrugała gwałtownie, a całe miasto zaczęło zmieniać się w gęstą mgłę i rozmazane kształty, w których nie była w stanie niczego rozpoznać. Wyjątkiem była znajdująca się tuż przed nią balkonowa balustrada i donica z pelargoniami, które swój najlepszy czas miały już za sobą. Możliwe, że wytrzymałby dłużej, gdyby ktoś pamiętał o podlewaniu, a wrześniowe noce nie były tego roku tak zimne.

Chłód popołudnia przeniknął przez jej twarz. Alicja wiedziała, że ma przechlapane. Najchętniej zostałaby na zawsze na tym niewielkim balkonie lub przeskoczyła przez balustradę i roztrzaskała się na trawniku (choć raczej było to niemożliwe, zważywszy na to, że mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze, więc musiałaby się bardzo postarać, aby upadek zakończył się tragicznie).

– Słyszysz, co do ciebie mówię?! – Mama była wściekła. Dziewczyna wyczuła to bez problemu po tym delikatnym drżeniu strun głosowych i cichym pisku histerii.

Alicja nie miała wyboru. Musiała wrócić do niedużego salonu i zmierzyć się z konsekwencjami własnej głupoty. Długa suknia nie ułatwiała sprawy. Dziewczyna nie była pewna, czy powinna ją trzymać pod biustem, aby jej nie spadła z ramion, czy raczej podkasać spódnicę, aby się o nią nie potknąć. Ubranie to absolutnie nie przypominało tego, w którym wyobrażała sobie siebie błądzącą po ulicach miasta.

Kiedy osiemnaście lat temu jej matka szła w owej sukni do ołtarza, to nie dość, że ważyła niemal dwadzieścia kilogramów więcej od córki, to jeszcze była w ciąży. Pomijając jednak sprawy techniczne, suknia była okropna i Alicja nie miała wątpliwości, że w dniu ślubu rodziców również nie budziła zachwytu, bo przyzywała na myśl raczej lata osiemdziesiąte, a nie początek dwudziestego pierwszego wieku. Dziewczyna nie była pewna, co denerwuje ją najbardziej. Czy był to ten połyskujący, satynowy materiał, który na domiar złego okropnie szeleścił przy każdym ruchu, a może chodziło o te ogromne bufiaste rękawy, które jeszcze bardziej poszerzały jej matkę na starych ślubnych zdjęciach? Nie. Problemem zapewne był ten paskudny tiulowy kołnierz, który drapał jej wrażliwą skórę. Ach, no i jeszcze rozkloszowana spódnica, w której ciężko było przecisnąć się przez wąskie drzwi balkonowe.

Alicja omal nie zderzyła się z matką, która już na nią czekała na środku niewielkiego salonu. Dopiero teraz, kiedy ich twarze niemal się zetknęły mogła zobaczyć, że kobieta jest naprawdę wściekła. Wąskie wargi miała zaciśnięte, a zmarszczki na jej czole jeszcze mocniej się pogłębiły. Monika była po pięćdziesiątce, ale w tamtej chwili wyglądała staro i upiornie. Naprawdę wiele ją kosztowało powstrzymanie się przed wybuchem złości. Gdyby sąsiedzi usłyszeli jej krzyki, to jeszcze intensywniej zaczęliby plotkować o rodzinie Pilaszewskich, a tego kobieta najbardziej na świecie pragnęła uniknąć.

– Zdejmij to natychmiast! – powiedziała kobieta, szarpiąc nieznacznie bufiaste rękawy. – Dlaczego znów to robiłaś, skoro mieliśmy umowę?!

Matka jednak krzyczała. Zaczynała wypowiedź dość cicho, ale z każdym kolejnym słowem podnosiła ton głosu.

– Marika powiedziała, że jeśli mi to pomaga, to nie muszę z tego rezygnować – skłamała szybko Alicja.

Marika była psychologiem i choć dziewczyna uważała, że wyjątkowo beznadziejnym, to mimo wszystko nigdy nie dała jej przyzwolenia na stanie w sukni ślubnej na balkonie i doprowadzanie starszych sąsiadów do palpitacji serca. Kłamstwo to było głupie i wyjątkowo nieprzemyślane. Kobieta popatrzyła na córkę, jak na przybysza z innej planety, a potem energicznie pokręciła głową.

– Rozmawiałam z panią May spod ósemki – kontynuowała matka przez zaciśnięte zęby. – Mówiła, że jak jeszcze raz cię zobaczy, to powiadomi policję. Tego chcesz?

– Starej May wszystko przeszkadza – burknęła Alicja, krzywiąc się na dźwięk nazwiska nielubianej sąsiadki. – Ostatnio marudziła, że kiedy ktoś dzwoni na nasz domofon, to jej telewizor traci sygnał, a przecież wiadomo, że to…

– Nie zmieniaj tematu! – tym razem matka naprawdę głośno krzyknęła.

Alicja cofnęła się o dwa kroki, co sprawiło, że postać kobiety rozmazała się jej przed oczami. Nie chciała widzieć zdegustowanego wyrazu twarzy matki.

– Chcesz mieć na karku sąd rodzinny i prokuratora? – pytała dalej matka, a w tonie jej głosu zabrzmiały oskarżycielskie nuty. – Setki razy ci mówiłam, jak to się może skończyć. Jeśli sąd uzna, że powinnaś zgłosić się na leczenie do specjalistycznego ośrodka, to ani tata, ani ja nie będziemy już mieli nic do powiedzenia w tej sprawie.

Ten tekst o sądach i przymusowym leczeniu był stary jak świat i matka zawsze go wywlekała, kiedy traciła nerwy. Jeszcze kilka lat temu Alicja zaczynała płakać i obiecać poprawę. Tuliła się wtedy do rodziców lub starszego brata i błagała, aby nigdzie jej nie wysyłali. Od jakiegoś czasu jednak wszystko się zmieniło. Słowa te przestały robić na niej wrażenie, bo przestała wierzyć, że jakikolwiek sąd rodzinny się nią zainteresuje. Jej historia nadawała się bardziej do Trudnych spraw

– Wybacz, mamo – mruknęła bez entuzjazmu. – Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

– Oczywiście, że się nie powtórzy! Zdejmuj tę suknię. Dziś wieczorem wyniosę ją do kontenera na odzież dla biednych.

Alicja z całych sił powstrzymała głupi uśmieszek, który bardzo chciał pojawić się na jej twarzy. Wyobraziła sobie, jak wolontariusze opróżniają kontener, a wśród starych pościeli, znoszonych dżinsów i spłowiałych płaszczy znajdują to… Suknię, która mogłaby się przydać jedynie na bal przebierańców, bo pojawienie się w niej na ślubie byłoby największym obciachem świata.

– Nie żal ci jej? – powiedziała na głos dziewczyna, tłumiąc scenę, która przed sekundą pojawiła się w jej umyśle.

– Już nie – odpowiedziała kobieta, a jej głos był zaskakująco pewny siebie. – Jeżeli tylko to może cię powstrzymać przed tymi głupotami, to sentymenty nie mają znaczenia. Zdejmij ją natychmiast, a potem przyjdź do kuchni. Pokroisz warzywa. Jest już strasznie późno, a na kolację ma wpaść Jacek. Jego wyczucie czasu jest jak zwykle porażające.

Alicja nie skomentowała. Powoli oddaliła się do swojego pokoju, z trudem powstrzymując ciężki materiał sukni, z którą miało przyjść jej się pożegnać.

– Wieczorem porozmawiam z tatą! – krzyknęła jeszcze matka. – Nie myśl, że znów ominie cię kara.

~*~

Jacek nie lubił odwiedzać rodzinnego domu, z którego wyprowadził się jakieś cztery lata temu, kiedy był na drugim roku studiów. Zaczął wówczas pracę w gastronomi i wynajmował niewielki pokój. Może i nie był do końca samodzielny, bo ojciec co jakiś czas dawał mu trochę pieniędzy lub przynosił zakupy spożywcze, ale mimo to młody mężczyzna nauczył się oszczędzać.

Kilka miesięcy temu zdecydował się zrezygnować z pokoju i znaleźć jakąś mała, niedrogą kawalerkę. Dzień, w którym mu się to udało był jednym z najszczęśliwszych w jego życiu. Na początku bał się, że nie podoła finansowo, a nie chciał już brać pieniędzy od ojca, jednak od kilku dni mógł spać w miarę spokojnie, bo w końcu dostał swoją pierwszą pracę w zawodzie. Wierzył, że teraz już naprawdę będzie lepiej, a jego zadowolenie udzieli się również rodzinie. Niestety…

– Ale mimo wszystko nie  jest to pewna praca – powiedziała Monika, nakładając każdemu udko z kurczaka. (Zignorowała Alicję, która mruknęła pod nosem, że jej kawałek jest za duży).

– Przez rok będę zastępował nauczycielkę polskiego, która poszła na urlop macierzyński – wyjaśnił cierpliwie Jacek. – Jeśli dyrekcja będzie ze mnie zadowolona, to przedłużymy umowę. Poza tym, to oczywiste, że będę w tym czasie szukał też zatrudnienia w innej szkole, żeby w razie czego nie zostać z niczym.

– To rozsądne – przyznał tata, wrzucając na swój talerz porcję surówki. – Trudno w dzisiejszych czasach znaleźć pierwszą pracę, dlatego bardzo się cieszę, że udało ci się to tak szybko. Każde doświadczenie ma znaczenie.

– Oczywiście – wtórowała mu Monika, choć w jej głosie dało się wyczuć napięcie. – A co to właściwie za liceum? Będziesz miał blisko do pracy?

Jacek wątpił w troskę kobiety, ale obiecał sobie, że dziś będzie miły i nie da się jej sprowokować. Przeżuł kawałek kurczaka. Był wyjątkowo smaczny. Skórka chrupała, a białe mięso niemal rozpływało się w ustach.

– To prywatna szkoła  – powiedział spokojnie, obserwując zaskoczenie na twarzy Moniki i ojca. (Alicja siedziała niewzruszona i rozgrzebywała widelcem udko kurczaka). – To liceum imienia Agnieszki Osieckiej. Jest na ulicy Kościuszki, jak dobrze pamiętam…

– Prywatne? – powtórzyła Monika. – Podobno w takich szkołach, to rodzice płacą za dobre stopnie. Dzieciaki tam są raczej bogate i leniwe.

– Nie generalizujmy – wtrącił ojciec. – To już nie te czasy. Na pewno jest tam sporo uczniów, którzy chcą się uczyć. Są różne powody wysyłania dzieci do prywatnej szkoły. Dobrą stroną jest na pewno to, że klasy nie są tak przeludnione, a na początku na pewno łatwiej będzie ci zapanować nad powiedzmy piętnastoma uczniami niż trzydziestoma.

Jacek przytaknął. Też o tym pomyślał i cieszył się, że ojciec ma podobne zdanie. Monika nie miała już ochoty na ripostę, więc przez kilka długich minut jedli w milczeniu, a w pokoju dało się słyszeć jedynie uderzanie sztućców o talerze.

Monika nie była biologiczną matką Jacka. Jego prawdziwa mama, Dagmara, zmarła, kiedy chłopak miał trzy lata, dlatego zna ją tylko z kilku zdjęć. Wiedział, że była piękna i dobra. Aż za dobra, ponieważ zmarła z powodu kardiomegalii, wady serca, która sprawiła, że jej organ był znacznie większy niż u innych ludzi. Ojciec lubił mówić, że miała w nim pokłady zbyt dużej miłości, jednak słowa te wcale nie pocieszały. Jacek bardzo tęsknił za mamą, dlatego na początku ciężko mu było zaakceptować pojawienie się Moniki.

Ojciec Jacka, Miłosz, był stomatologiem, który mimo braku prywatnego gabinetu raczej nie narzekał na brak pacjentów. Sporo pracował, a w trakcie jednego z dyżurów poznał Monikę. Nie szukał kobiety, ale jako młody wdowiec, który z trudem radził sobie z wychowaniem synka, sprzątaniem, zakupami i gotowaniem, poczuł, że samotność i wieczna żałoba nie jest dobrym rozwiązaniem. Na początku wmawiał sobie, że robi to dla Jacka, a później naprawdę polubił Monikę, która nigdy nie miała problemu z tym, że Miłosz ma dziecko.

Jacek wie, że nie powinien narzekać na macochę (nigdy jej tak nie nazywał, to słowo zawsze wydawało mu się negatywnie nacechowane. Gdy był młodszy nazywał ją mamą, później zaczął używać jej imienia. Teraz bywało różnie, w zależności od sytuacji, ale generalnie nikt nie miał  z tym problemu). Monika nie była zła. Robiła mu śniadanie do szkoły, pomagała odrabiać lekcje, jak tata do późna siedział w pracy, bawiła się z nim i pozwalała mu zjeść dwa cukierki zamiast jednego. Ich życie zmieniło się, kiedy zaszła w ciążę i urodziła Alicję.

To, że z dziewczynką jest coś nie tak było widać zaraz po porodzie, jednak siedemnaście lat temu lekarze nie byli skorzy do tego, aby postawić diagnozę. O tym, że mlecznobiała skóra i włosy są wynikiem albinizmu dowiedzieli się dopiero po trzech latach. Wtedy również zaczęli zauważać jej problemy ze wzrokiem. Gdy dostawała jakiś przedmiot do ręki, to nie było problemu, ale gdyby któryś z rodziców się oddalił i wołał ją, aby podeszła, to dziewczynka zaczynała się rozglądać za źródłem głosu i biegała po całym pomieszczeniu w dość chaotyczny sposób. Wówczas okazało się, że wady wzroku bardzo często towarzyszą albinosom. Alicja widziała ostro, ale tylko to, co znajdowało się w promieniu dwóch metrów od niej. Cała reszta świata była zamazana i niewyraźną plamą.

Jacek miał prawie jedenaście lat, kiedy w pełni zdiagnozowano chorobę jego siostry. Choć dziś był za to na siebie zły, to w tamtym okresie potrafił się na nią złościć i wstydzić się jej wyglądu. Kiedy zostawał z nią na chwilę sam, to zawsze się od niej odsuwał. Ona go wołała i szukała, a on w milczeniu utrzymywał dystans, aby go nie dostrzegła. Alicja wówczas zalewała się łzami i krzyczała, że go nienawidzi, a on uśmiechał się kpiąco pod nosem. Teraz nie pozwoliłby sobie na coś takiego. Rzadko gdzieś wspólnie wychodzili, ale kiedy już była taka okazja, to najchętniej nie wypuściłby jej dłoni. Bał się, że jeśli dziewczyna oddali się od niego na te dwa nieszczęsne metry, to rozpłynie się w widzialnej tylko dla niej mgle.

– Ala, przestań rozgrzebywać tego kurczaka. – Wyrwał go z zamyślenia głos Moniki. – Mogłaś powiedzieć, że nie chcesz, kto ma to potem po tobie jeść?

– Mówiłam, to ty mnie nigdy nie słuchasz – mruknęła pod nosem Alicja. Podniosła wzrok znad talerza, ale jej oczy wcale nie patrzyły na matkę, bo dystans między nimi jest zbyt duży aby mogła ją dostrzec.

– Oczywiście – rzekła Monika, dokładając sobie zimniaków. – Gdybym cię za każdym razem słuchała, to teraz miałabyś prokuratora na karku.

– Moni, daj jej spokój – westchnął Miłosz, kręcąc głową. – Zjem tego kurczaka – dodał, zabierając mięso z talerza córki, ale w zamian dołożył jej więcej gotowanych warzyw i surówki.

Alicja milczała, ale kontynuowała jedzenie. Kiedy Jacek na nią patrzył, miał wrażenie, że dziewczyna za chwilę zniknie, w jego wyobraźni jej kontur był niewyraźny jak u ducha. Monika co chwile na nią zerkała. Nie musiała silić się na dyskrecję, bo dziewczyna jej nie widziała. Miłosz też pilnował jej kątem oka. W ich oczach czaił się strach. Był tam od siedemnastu lat, jednak od jakiegoś czasu stał się jeszcze bardziej wyraźny, czasem aż wypływał i toczył się po policzkach niczym niewidzialne łzy.

– Coś się stało? – zapytał po chwili Jacek, odkładając sztućce po skończonym posiłku. Na takie pytania żaden moment nie był dobry, więc zadał je bez większego zastanowienia.

Rodzice spojrzeli po sobie, a Alicja nadal żuła kawałek gotowanego kalafiora. Czasem zachowywała się tak, jakby nie tylko miała ograniczone pole widzenia, ale również słyszenia. Monika wzruszyła ramionami, a Miłosz uśmiechnął się krzywo. Jacek wiedział, że nie lubili o tym rozmawiać. Nie obwiniali Alicji za to, jaka jest, ale traktowali pewne sprawy w kategorii porażki, za którą ponosili winę. Starali się, aby jej życie nie odbiegało od tego, które mieli jej rówieśnicy, ale mimo to kilka lat temu wszystko się posypało, a teraz ciężko było ponownie to poskładać. Cała sytuacja przypomina potłuczoną porcelanową filiżankę. Dałoby się ją posklejać, ale ślady pęknięć już zawsze byłby widoczne, a w niektórych miejscach pozostałby dziury.

– Alicja znów stała na balkonie w mojej ślubnej sukni – powiedziała po chwili Monika.

To absolutnie nie było śmieszne, ale Jacek nie był w stanie powstrzymać ironicznego prychnięcia.

– No coś ty, Ala – zwrócił się w kierunku siostry. – Mogę kupić ci jakąś ładną, białą sukienkę, ale nie zakładaj więcej tego…

Chciał dodać paskudztwa, ale ugryzł się w język, bo Monika popatrzyła na niego groźnie. Ojciec chyba też nie był zbyt zadowolony z jego komentarza, ale przynajmniej siostra uniosła głowę i przełknęła w końcu to, co miała w ustach.

– Trzymam cię za słowo – powiedziała cicho. – Bo mama, chce oddać tę suknię biednym. Zapewne komuś jeszcze się przyda.

Jacek stłumił śmiech. Alicję chyba też to bawiło, poznał to po tonie jej głosu. Chłopak pamiętał ten ślub, choć czasem miał ochotę o nim zapomnieć. Monika wyglądała na nim okropnie, a on wstydził się, że musiał koło niej stanąć w czasie sesji zdjęciowej u fotografa. Chyba nawet się rozpłakał, choć miał już skończone siedem lat.

– Zawsze można ją przerobić – wtrąciła Monika, próbując się tłumaczyć. – Widziałam taki program w telewizji. Projektanci właśnie z takich starych sukien robią prawdziwe cuda. Poza tym, materiał jest bardzo dobrej jakości.

– Strasznie gryzie – powiedziała Alicja, układając na talerzu las z brokułów.  

Jacek obserwował siostrę, skupioną na swojej pracy.

– Powinnaś znaleźć sobie jakieś twórcze hobby – rzekł, widząc, jak siostra rozsmarowuje na talerzu sos tak, aby tworzy rzekę między drzewami z brokułów.

– Gadasz jak Marika – burknęła, a Jacek potrzebował chwili, aby przypomnieć sobie, że tak ma na imię jej psycholog.

– Mówię serio – naciskał. – Mogłabyś tworzyć takie miniaturki. Lasy, domki… widziałem w internecie takie rzeczy, ludzie potrafią zrobić prawdziwe cuda. Niektórzy tworzą takie mini pokoiki z mebelkami i wykorzystują je potem do sesji zdjęciowych lalek. To chyba nazywa się dioramy… sprawdź sobie.

– A z czego robi się takie mebelki? – zainteresował się Miłosz, aby odrobinę wesprzeć syna w tej nierównej walce.

– Różnie… widziałem ze sklejki, albo z pudełek… Czasem wystarczy okleić coś ładnym materiałem i powstaje pufa albo fotel. Na studiach miałem koleżankę, która bawiła się w takie rzeczy. Podobno to wciąga na długie godziny.

Zainteresowanie ze strony Alicji oscylowało w granicach zera, więc Jacek powoli odpuszczał. Robiąc na studiach specjalizację nauczycielską miał sporo kursów z pedagogiki skierowanych na pracę z młodzieżą. W czasie wykładów często myślał o siostrze i porównywał ją do przykładów omawianych przez wykładowców. Wpasowywała się idealnie w pewien prosty schemat: nawet najlepszy pedagog czy psycholog nie osiągnie sukcesu, jeśli dana osoba nie będzie chciała z nim współpracować. Działanie na siłę często przynosi efekt odwrotny do zamierzonego.

– Później podam ci link do jej bloga – dodał więc na zakończenie tej bezowocnej dyskusji. – Gdzieś w domu mam zapisany adres.

Alicja burknęła coś niezrozumiałego pod nosem, a potem przewróciła wszystkie brokuły. Zaczęła je powoli jeść, choć każdy kęs przeżuwała trzy razy dłużej niż powinna. Do końca kolacji nie odezwała się słowem.

* * *

Witam na moim nowym blogu! Mam nadzieję, że historia choć trochę Was zainteresuję  i wpadniecie przeczytać również kolejne rozdziały. 

Szablon na pewno ulegnie zmianie, ale chwilowo nie mam zbytnio czasu i weny na programy graficzne, dlatego proszę o cierpliwość. 

Pozdrawiam! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy