Zbliżała się godzina szczytu, więc w centrum zrobiło się
naprawdę tłoczno. Ludzie spieszyli do swych domów. Niektórzy przepychali się na
dziurawych chodnikach, inni kłębili się w miejskich autobusach lub własnych samochodach.
Każdy z nich chciał jak najszybciej odpocząć po nerwowym dniu w pracy lub
szkole, zjeść ciepły obiad, posiedzieć chwilę przed telewizorem lub komputerem
i choć na ułamek sekundy zapomnieć o trudach dnia codziennego. Niestety nie dla
każdego dzień ten miał należeć do udanych, bo na ulicy pojawiła się ona.
Młoda dziewczyna o włosach i
skórze w kolorze mleka, ubrana w białą suknię, która ciągnęła się za nią niczym
tren smutku. Jej pełna powagi twarz była nieprzenikniona niczym maska, nie
okazywała na niej uczuć, choć zapewne i tak nie znalazłby się żaden śmiałek,
który by na nią spojrzał. Strach ogarniał każdego, kto dostrzegł dziewczyną.
Dzieci zanosiły się płaczem, matki łapały maluchy i zasłaniały je swoją
piersią, starsze kobiety składały ręce do modlitwy, mężczyźni w garniturach
wsiadali do przepełnionych autobusów, aby uciec od niej jak najdalej i jak
najszybciej. Niektóre samochody trąbiły, inne zatrzymywały się na środku ulicy,
bo kierowcy nie byli w stanie wcisnąć pedału gazu. Strach obezwładniał młodych
i starych, kobiety i mężczyzn, biednych i bogatych, wykształconych i tych, co
skończyli jedynie podstawówkę. Nic nie miało znaczenia… Gwar, chaos, panika
nakładały się na siebie tworząc scenę jak z prawdziwego horroru.
Dziewczyna nigdy nic nie
mówiła. Czasem tylko zatrzymywała się na chwilę i rozglądała niespiesznie.
Unosiła przy tym głowę i wyglądała, jakby bardziej była zainteresowana
architekturą miasta niż ludźmi. Krzyki nie robiły na niej żadnego wrażenia.
Nawet gdyby ktoś zdobył się na odwagę i próbował ją zatrzymać, to i tak nic by
z tego nie wyniknęło. Dotyk innych przez nią przenikał, nie byli w stanie nic
jej zrobić. Tylko ona mogła budzić strach, tylko ona mogła krzywdzić umysły
zgromadzonych wokół niej.
– Alicja! – Niespodziewanie
wśród ulicznego gwaru, to jedno słowo było wyraźnie słyszalne i namacalne.
– ALICJA, czego nie
zrozumiałaś, kiedy kazałam ci z tym skończyć!!!
Dziewczyna zamrugała
gwałtownie, a całe miasto zaczęło zmieniać się w gęstą mgłę i rozmazane
kształty, w których nie była w stanie niczego rozpoznać. Wyjątkiem była
znajdująca się tuż przed nią balkonowa balustrada i donica z pelargoniami,
które swój najlepszy czas miały już za sobą. Możliwe, że wytrzymałby dłużej,
gdyby ktoś pamiętał o podlewaniu, a wrześniowe noce nie były tego roku tak
zimne.
Chłód popołudnia przeniknął
przez jej twarz. Alicja wiedziała, że ma przechlapane. Najchętniej zostałaby na
zawsze na tym niewielkim balkonie lub przeskoczyła przez balustradę i
roztrzaskała się na trawniku (choć raczej było to niemożliwe, zważywszy na to,
że mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze, więc musiałaby się bardzo
postarać, aby upadek zakończył się tragicznie).
– Słyszysz, co do ciebie
mówię?! – Mama była wściekła. Dziewczyna wyczuła to bez problemu po tym
delikatnym drżeniu strun głosowych i cichym pisku histerii.
Alicja nie miała wyboru.
Musiała wrócić do niedużego salonu i zmierzyć się z konsekwencjami własnej
głupoty. Długa suknia nie ułatwiała sprawy. Dziewczyna nie była pewna, czy
powinna ją trzymać pod biustem, aby jej nie spadła z ramion, czy raczej
podkasać spódnicę, aby się o nią nie potknąć. Ubranie to absolutnie nie
przypominało tego, w którym wyobrażała sobie siebie błądzącą po ulicach miasta.
Kiedy osiemnaście lat temu jej
matka szła w owej sukni do ołtarza, to nie dość, że ważyła niemal dwadzieścia
kilogramów więcej od córki, to jeszcze była w ciąży. Pomijając jednak sprawy
techniczne, suknia była okropna i Alicja nie miała wątpliwości, że w dniu ślubu
rodziców również nie budziła zachwytu, bo przyzywała na myśl raczej lata
osiemdziesiąte, a nie początek dwudziestego pierwszego wieku. Dziewczyna nie
była pewna, co denerwuje ją najbardziej. Czy był to ten połyskujący, satynowy
materiał, który na domiar złego okropnie szeleścił przy każdym ruchu, a może
chodziło o te ogromne bufiaste rękawy, które jeszcze bardziej poszerzały jej
matkę na starych ślubnych zdjęciach? Nie. Problemem zapewne był ten paskudny
tiulowy kołnierz, który drapał jej wrażliwą skórę. Ach, no i jeszcze
rozkloszowana spódnica, w której ciężko było przecisnąć się przez wąskie drzwi
balkonowe.
Alicja omal nie zderzyła się z
matką, która już na nią czekała na środku niewielkiego salonu. Dopiero teraz,
kiedy ich twarze niemal się zetknęły mogła zobaczyć, że kobieta jest naprawdę
wściekła. Wąskie wargi miała zaciśnięte, a zmarszczki na jej czole jeszcze mocniej
się pogłębiły. Monika była po pięćdziesiątce, ale w tamtej chwili wyglądała
staro i upiornie. Naprawdę wiele ją kosztowało powstrzymanie się przed wybuchem
złości. Gdyby sąsiedzi usłyszeli jej krzyki, to jeszcze intensywniej zaczęliby
plotkować o rodzinie Pilaszewskich, a tego kobieta najbardziej na świecie
pragnęła uniknąć.
– Zdejmij to natychmiast! –
powiedziała kobieta, szarpiąc nieznacznie bufiaste rękawy. – Dlaczego znów to
robiłaś, skoro mieliśmy umowę?!
Matka jednak krzyczała.
Zaczynała wypowiedź dość cicho, ale z każdym kolejnym słowem podnosiła ton
głosu.
– Marika powiedziała, że jeśli
mi to pomaga, to nie muszę z tego rezygnować – skłamała szybko Alicja.
Marika była psychologiem i choć
dziewczyna uważała, że wyjątkowo beznadziejnym, to mimo wszystko nigdy nie dała
jej przyzwolenia na stanie w sukni ślubnej na balkonie i doprowadzanie
starszych sąsiadów do palpitacji serca. Kłamstwo to było głupie i wyjątkowo
nieprzemyślane. Kobieta popatrzyła na córkę, jak na przybysza z innej planety,
a potem energicznie pokręciła głową.
– Rozmawiałam z panią May spod
ósemki – kontynuowała matka przez zaciśnięte zęby. – Mówiła, że jak jeszcze raz
cię zobaczy, to powiadomi policję. Tego chcesz?
– Starej May wszystko
przeszkadza – burknęła Alicja, krzywiąc się na dźwięk nazwiska nielubianej
sąsiadki. – Ostatnio marudziła, że kiedy ktoś dzwoni na nasz domofon, to jej
telewizor traci sygnał, a przecież wiadomo, że to…
– Nie zmieniaj tematu! – tym
razem matka naprawdę głośno krzyknęła.
Alicja cofnęła się o dwa kroki,
co sprawiło, że postać kobiety rozmazała się jej przed oczami. Nie chciała
widzieć zdegustowanego wyrazu twarzy matki.
– Chcesz mieć na karku sąd
rodzinny i prokuratora? – pytała dalej matka, a w tonie jej głosu zabrzmiały
oskarżycielskie nuty. – Setki razy ci mówiłam, jak to się może skończyć. Jeśli
sąd uzna, że powinnaś zgłosić się na leczenie do specjalistycznego ośrodka, to
ani tata, ani ja nie będziemy już mieli nic do powiedzenia w tej sprawie.
Ten tekst o sądach i
przymusowym leczeniu był stary jak świat i matka zawsze go wywlekała, kiedy
traciła nerwy. Jeszcze kilka lat temu Alicja zaczynała płakać i obiecać
poprawę. Tuliła się wtedy do rodziców lub starszego brata i błagała, aby
nigdzie jej nie wysyłali. Od jakiegoś czasu jednak wszystko się zmieniło. Słowa
te przestały robić na niej wrażenie, bo przestała wierzyć, że jakikolwiek sąd
rodzinny się nią zainteresuje. Jej historia nadawała się bardziej do Trudnych spraw…
– Wybacz, mamo – mruknęła bez
entuzjazmu. – Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
– Oczywiście, że się nie
powtórzy! Zdejmuj tę suknię. Dziś wieczorem wyniosę ją do kontenera na odzież
dla biednych.
Alicja z całych sił
powstrzymała głupi uśmieszek, który bardzo chciał pojawić się na jej twarzy.
Wyobraziła sobie, jak wolontariusze opróżniają kontener, a wśród starych
pościeli, znoszonych dżinsów i spłowiałych płaszczy znajdują to… Suknię, która
mogłaby się przydać jedynie na bal przebierańców, bo pojawienie się w niej na ślubie
byłoby największym obciachem świata.
– Nie żal ci jej? – powiedziała
na głos dziewczyna, tłumiąc scenę, która przed sekundą pojawiła się w jej
umyśle.
– Już nie – odpowiedziała kobieta,
a jej głos był zaskakująco pewny siebie. – Jeżeli tylko to może cię powstrzymać
przed tymi głupotami, to sentymenty nie mają znaczenia. Zdejmij ją natychmiast,
a potem przyjdź do kuchni. Pokroisz warzywa. Jest już strasznie późno, a na
kolację ma wpaść Jacek. Jego wyczucie czasu jest jak zwykle porażające.
Alicja nie skomentowała. Powoli
oddaliła się do swojego pokoju, z trudem powstrzymując ciężki materiał sukni, z
którą miało przyjść jej się pożegnać.
– Wieczorem porozmawiam z tatą!
– krzyknęła jeszcze matka. – Nie myśl, że znów ominie cię kara.
~*~
Jacek nie lubił odwiedzać
rodzinnego domu, z którego wyprowadził się jakieś cztery lata temu, kiedy był
na drugim roku studiów. Zaczął wówczas pracę w gastronomi i wynajmował
niewielki pokój. Może i nie był do końca samodzielny, bo ojciec co jakiś czas
dawał mu trochę pieniędzy lub przynosił zakupy spożywcze, ale mimo to młody
mężczyzna nauczył się oszczędzać.
Kilka miesięcy temu zdecydował
się zrezygnować z pokoju i znaleźć jakąś mała, niedrogą kawalerkę. Dzień, w
którym mu się to udało był jednym z najszczęśliwszych w jego życiu. Na początku
bał się, że nie podoła finansowo, a nie chciał już brać pieniędzy od ojca,
jednak od kilku dni mógł spać w miarę spokojnie, bo w końcu dostał swoją
pierwszą pracę w zawodzie. Wierzył, że teraz już naprawdę będzie lepiej, a jego
zadowolenie udzieli się również rodzinie. Niestety…
– Ale mimo wszystko nie jest to pewna praca – powiedziała Monika,
nakładając każdemu udko z kurczaka. (Zignorowała Alicję, która mruknęła pod
nosem, że jej kawałek jest za duży).
– Przez rok będę zastępował
nauczycielkę polskiego, która poszła na urlop macierzyński – wyjaśnił
cierpliwie Jacek. – Jeśli dyrekcja będzie ze mnie zadowolona, to przedłużymy
umowę. Poza tym, to oczywiste, że będę w tym czasie szukał też zatrudnienia w
innej szkole, żeby w razie czego nie zostać z niczym.
– To rozsądne – przyznał tata,
wrzucając na swój talerz porcję surówki. – Trudno w dzisiejszych czasach
znaleźć pierwszą pracę, dlatego bardzo się cieszę, że udało ci się to tak
szybko. Każde doświadczenie ma znaczenie.
– Oczywiście – wtórowała mu
Monika, choć w jej głosie dało się wyczuć napięcie. – A co to właściwie za
liceum? Będziesz miał blisko do pracy?
Jacek wątpił w troskę kobiety,
ale obiecał sobie, że dziś będzie miły i nie da się jej sprowokować. Przeżuł
kawałek kurczaka. Był wyjątkowo smaczny. Skórka chrupała, a białe mięso niemal
rozpływało się w ustach.
– To prywatna szkoła – powiedział spokojnie, obserwując zaskoczenie
na twarzy Moniki i ojca. (Alicja siedziała niewzruszona i rozgrzebywała
widelcem udko kurczaka). – To liceum imienia Agnieszki Osieckiej. Jest na ulicy
Kościuszki, jak dobrze pamiętam…
– Prywatne? – powtórzyła
Monika. – Podobno w takich szkołach, to rodzice płacą za dobre stopnie.
Dzieciaki tam są raczej bogate i leniwe.
– Nie generalizujmy – wtrącił
ojciec. – To już nie te czasy. Na pewno jest tam sporo uczniów, którzy chcą się
uczyć. Są różne powody wysyłania dzieci do prywatnej szkoły. Dobrą stroną jest
na pewno to, że klasy nie są tak przeludnione, a na początku na pewno łatwiej
będzie ci zapanować nad powiedzmy piętnastoma uczniami niż trzydziestoma.
Jacek przytaknął. Też o tym
pomyślał i cieszył się, że ojciec ma podobne zdanie. Monika nie miała już
ochoty na ripostę, więc przez kilka długich minut jedli w milczeniu, a w pokoju
dało się słyszeć jedynie uderzanie sztućców o talerze.
Monika nie była biologiczną
matką Jacka. Jego prawdziwa mama, Dagmara, zmarła, kiedy chłopak miał trzy
lata, dlatego zna ją tylko z kilku zdjęć. Wiedział, że była piękna i dobra. Aż
za dobra, ponieważ zmarła z powodu kardiomegalii, wady serca, która sprawiła,
że jej organ był znacznie większy niż u innych ludzi. Ojciec lubił mówić, że
miała w nim pokłady zbyt dużej miłości, jednak słowa te wcale nie pocieszały.
Jacek bardzo tęsknił za mamą, dlatego na początku ciężko mu było zaakceptować
pojawienie się Moniki.
Ojciec Jacka, Miłosz, był
stomatologiem, który mimo braku prywatnego gabinetu raczej nie narzekał na brak
pacjentów. Sporo pracował, a w trakcie jednego z dyżurów poznał Monikę. Nie
szukał kobiety, ale jako młody wdowiec, który z trudem radził sobie z
wychowaniem synka, sprzątaniem, zakupami i gotowaniem, poczuł, że samotność i
wieczna żałoba nie jest dobrym rozwiązaniem. Na początku wmawiał sobie, że robi
to dla Jacka, a później naprawdę polubił Monikę, która nigdy nie miała problemu
z tym, że Miłosz ma dziecko.
Jacek wie, że nie powinien
narzekać na macochę (nigdy jej tak nie nazywał, to słowo zawsze wydawało mu się
negatywnie nacechowane. Gdy był młodszy nazywał ją mamą, później zaczął używać
jej imienia. Teraz bywało różnie, w zależności od sytuacji, ale generalnie nikt
nie miał z tym problemu). Monika nie
była zła. Robiła mu śniadanie do szkoły, pomagała odrabiać lekcje, jak tata do
późna siedział w pracy, bawiła się z nim i pozwalała mu zjeść dwa cukierki
zamiast jednego. Ich życie zmieniło się, kiedy zaszła w ciążę i urodziła Alicję.
To, że z dziewczynką jest coś
nie tak było widać zaraz po porodzie, jednak siedemnaście lat temu lekarze nie
byli skorzy do tego, aby postawić diagnozę. O tym, że mlecznobiała skóra i
włosy są wynikiem albinizmu dowiedzieli się dopiero po trzech latach. Wtedy
również zaczęli zauważać jej problemy ze wzrokiem. Gdy dostawała jakiś
przedmiot do ręki, to nie było problemu, ale gdyby któryś z rodziców się
oddalił i wołał ją, aby podeszła, to dziewczynka zaczynała się rozglądać za
źródłem głosu i biegała po całym pomieszczeniu w dość chaotyczny sposób.
Wówczas okazało się, że wady wzroku bardzo często towarzyszą albinosom. Alicja
widziała ostro, ale tylko to, co znajdowało się w promieniu dwóch metrów od
niej. Cała reszta świata była zamazana i niewyraźną plamą.
Jacek miał prawie jedenaście
lat, kiedy w pełni zdiagnozowano chorobę jego siostry. Choć dziś był za to na
siebie zły, to w tamtym okresie potrafił się na nią złościć i wstydzić się jej
wyglądu. Kiedy zostawał z nią na chwilę sam, to zawsze się od niej odsuwał. Ona
go wołała i szukała, a on w milczeniu utrzymywał dystans, aby go nie
dostrzegła. Alicja wówczas zalewała się łzami i krzyczała, że go nienawidzi, a
on uśmiechał się kpiąco pod nosem. Teraz nie pozwoliłby sobie na coś takiego.
Rzadko gdzieś wspólnie wychodzili, ale kiedy już była taka okazja, to
najchętniej nie wypuściłby jej dłoni. Bał się, że jeśli dziewczyna oddali się
od niego na te dwa nieszczęsne metry, to rozpłynie się w widzialnej tylko dla
niej mgle.
– Ala, przestań rozgrzebywać
tego kurczaka. – Wyrwał go z zamyślenia głos Moniki. – Mogłaś powiedzieć, że
nie chcesz, kto ma to potem po tobie jeść?
– Mówiłam, to ty mnie nigdy nie
słuchasz – mruknęła pod nosem Alicja. Podniosła wzrok znad talerza, ale jej
oczy wcale nie patrzyły na matkę, bo dystans między nimi jest zbyt duży aby
mogła ją dostrzec.
– Oczywiście – rzekła Monika, dokładając
sobie zimniaków. – Gdybym cię za każdym razem słuchała, to teraz miałabyś
prokuratora na karku.
– Moni, daj jej spokój – westchnął
Miłosz, kręcąc głową. – Zjem tego kurczaka – dodał, zabierając mięso z talerza
córki, ale w zamian dołożył jej więcej gotowanych warzyw i surówki.
Alicja milczała, ale kontynuowała
jedzenie. Kiedy Jacek na nią patrzył, miał wrażenie, że dziewczyna za chwilę
zniknie, w jego wyobraźni jej kontur był niewyraźny jak u ducha. Monika co chwile
na nią zerkała. Nie musiała silić się na dyskrecję, bo dziewczyna jej nie widziała.
Miłosz też pilnował jej kątem oka. W ich oczach czaił się strach. Był tam od
siedemnastu lat, jednak od jakiegoś czasu stał się jeszcze bardziej wyraźny,
czasem aż wypływał i toczył się po policzkach niczym niewidzialne łzy.
– Coś się stało? – zapytał po
chwili Jacek, odkładając sztućce po skończonym posiłku. Na takie pytania żaden
moment nie był dobry, więc zadał je bez większego zastanowienia.
Rodzice spojrzeli po sobie, a
Alicja nadal żuła kawałek gotowanego kalafiora. Czasem zachowywała się tak,
jakby nie tylko miała ograniczone pole widzenia, ale również słyszenia. Monika
wzruszyła ramionami, a Miłosz uśmiechnął się krzywo. Jacek wiedział, że nie lubili
o tym rozmawiać. Nie obwiniali Alicji za to, jaka jest, ale traktowali pewne
sprawy w kategorii porażki, za którą ponosili winę. Starali się, aby jej życie
nie odbiegało od tego, które mieli jej rówieśnicy, ale mimo to kilka lat temu
wszystko się posypało, a teraz ciężko było ponownie to poskładać. Cała sytuacja
przypomina potłuczoną porcelanową filiżankę. Dałoby się ją posklejać, ale ślady
pęknięć już zawsze byłby widoczne, a w niektórych miejscach pozostałby dziury.
– Alicja znów stała na balkonie
w mojej ślubnej sukni – powiedziała po chwili Monika.
To absolutnie nie było
śmieszne, ale Jacek nie był w stanie powstrzymać ironicznego prychnięcia.
– No coś ty, Ala – zwrócił się
w kierunku siostry. – Mogę kupić ci jakąś ładną, białą sukienkę, ale nie
zakładaj więcej tego…
Chciał dodać paskudztwa, ale ugryzł się w język, bo
Monika popatrzyła na niego groźnie. Ojciec chyba też nie był zbyt zadowolony z
jego komentarza, ale przynajmniej siostra uniosła głowę i przełknęła w końcu
to, co miała w ustach.
– Trzymam cię za słowo –
powiedziała cicho. – Bo mama, chce oddać tę suknię biednym. Zapewne komuś
jeszcze się przyda.
Jacek stłumił śmiech. Alicję
chyba też to bawiło, poznał to po tonie jej głosu. Chłopak pamiętał ten ślub,
choć czasem miał ochotę o nim zapomnieć. Monika wyglądała na nim okropnie, a on
wstydził się, że musiał koło niej stanąć w czasie sesji zdjęciowej u fotografa.
Chyba nawet się rozpłakał, choć miał już skończone siedem lat.
– Zawsze można ją przerobić –
wtrąciła Monika, próbując się tłumaczyć. – Widziałam taki program w telewizji.
Projektanci właśnie z takich starych sukien robią prawdziwe cuda. Poza tym,
materiał jest bardzo dobrej jakości.
– Strasznie gryzie –
powiedziała Alicja, układając na talerzu las z brokułów.
Jacek obserwował siostrę,
skupioną na swojej pracy.
– Powinnaś znaleźć sobie jakieś
twórcze hobby – rzekł, widząc, jak siostra rozsmarowuje na talerzu sos tak, aby
tworzy rzekę między drzewami z brokułów.
– Gadasz jak Marika – burknęła,
a Jacek potrzebował chwili, aby przypomnieć sobie, że tak ma na imię jej
psycholog.
– Mówię serio – naciskał. –
Mogłabyś tworzyć takie miniaturki. Lasy, domki… widziałem w internecie takie
rzeczy, ludzie potrafią zrobić prawdziwe cuda. Niektórzy tworzą takie mini
pokoiki z mebelkami i wykorzystują je potem do sesji zdjęciowych lalek. To
chyba nazywa się dioramy… sprawdź sobie.
– A z czego robi się takie
mebelki? – zainteresował się Miłosz, aby odrobinę wesprzeć syna w tej nierównej
walce.
– Różnie… widziałem ze sklejki,
albo z pudełek… Czasem wystarczy okleić coś ładnym materiałem i powstaje pufa
albo fotel. Na studiach miałem koleżankę, która bawiła się w takie rzeczy. Podobno
to wciąga na długie godziny.
Zainteresowanie ze strony
Alicji oscylowało w granicach zera, więc Jacek powoli odpuszczał. Robiąc na
studiach specjalizację nauczycielską miał sporo kursów z pedagogiki
skierowanych na pracę z młodzieżą. W czasie wykładów często myślał o siostrze i
porównywał ją do przykładów omawianych przez wykładowców. Wpasowywała się idealnie
w pewien prosty schemat: nawet najlepszy pedagog czy psycholog nie osiągnie
sukcesu, jeśli dana osoba nie będzie chciała z nim współpracować. Działanie na
siłę często przynosi efekt odwrotny do zamierzonego.
– Później podam ci link do jej
bloga – dodał więc na zakończenie tej bezowocnej dyskusji. – Gdzieś w domu mam
zapisany adres.
Alicja burknęła coś niezrozumiałego
pod nosem, a potem przewróciła wszystkie brokuły. Zaczęła je powoli jeść, choć
każdy kęs przeżuwała trzy razy dłużej niż powinna. Do końca kolacji nie
odezwała się słowem.
* * *
Witam na moim nowym blogu! Mam nadzieję, że historia choć trochę Was zainteresuję i wpadniecie przeczytać również kolejne rozdziały.
Szablon na pewno ulegnie zmianie, ale chwilowo nie mam zbytnio czasu i weny na programy graficzne, dlatego proszę o cierpliwość.
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz