wtorek, 18 sierpnia 2020

02: W miniaturze

Gabinet pani psycholog Mariki Kamińskiej był dla Alicji białą plamą. Wyobrażała sobie, że na ścianach wiszą wesołe, motywujące tablice mówiące, że uśmiech może działać cuda, albo plakaty przestrzegające przed różnego typu uzależnieniami. Dziewczyna była niemal pewna, że prócz tych standardowych o alkoholu, papierosach i narkotykach, znalazło się również miejsce dla tych poświęconych nałogom współczesnego świata – gry komputerowe, telefony komórkowe czy media społecznościowe według specjalistów stawały się przyczynkiem do nowej fali zagrożeń wśród młodzieży i trzeba było walczyć z nowym niebezpiecznym trendem.

Dla Alicji w pomieszczeniu pewnych było tylko kilka rzeczy. Po pierwsze spore drewniane biurko, którego blat zastawiony był mnóstwem bibelotów, notesików, ołówków i spinaczy. Po drugie duża biała szafa, która znajdowała się tuż przy drzwiach, więc wychodząc dziewczyna zawsze musiała uważać, aby się z nią nie zderzyć. Po trzecie niewygodne krzesło, które grzała co dwa tygodnie przez godzinę. A po czwarte pani psycholog Marika Kamińska.

Już w czasie pierwszego spotkania kobieta nakazała nazywać się po imieniu, co miało zmniejszyć dystans między nią a pacjentami. Alicja myślała, że w takie rzeczy wierzą tylko młodzi psychologowie, a Marika na pewno do takich nie należała. Na pewno była po pięćdziesiątce, bo siadała zawsze tak blisko Alicji, że ta dokładnie widziała pogłębiające się zmarszczki na jej twarzy. Kobieta była niska i pulchna, co zapewne wynikało z tego, że podjadała mnóstwo cukierków, po których papierki piętrzyły się na jej biurku. Włosy miała ciemne, choć łatwo można było dopatrzyć się siwych odrostów. Na serdecznym palcu jej prawej ręki błyszczała złota obrączka, choć plotki głosiły, że w ostatnim czasie przechodziła małżeński kryzys.

– Co nowego, Alicjo? – zapytała swoim dziarskim tonem, chwytając do ręki długopis.

Za każdym razem zadawała to pytanie i za każdym razem oczekiwała złożonej wypowiedzi. Dziewczyna przestała już mówić nic, bo dobrze wiedziała, że to nie przejdzie. Kobieta zaczęłaby na nią naciskać i nie odpuściłaby dopóki nie uzyskałaby odpowiedzi.

– Wczoraj oglądałyśmy z mamą pierwszy odcinek nowego sezonu Chirurgów – powiedziała beznamiętnie Alicja. –  Ale uznałyśmy, że chyba darujemy sobie ten serial, bo robi się strasznie naciągany. Twórcy znów uśmiercili naszą ulubioną bohaterkę.

Dziewczyna przygotowała tę wypowiedź już kilka dni temu. Było to oczywiście kłamstwo. Jej mama lubiła seriale medyczne, ale akurat tego nie oglądała jakoś od dwóch lat. Natomiast Alicja w ogóle nie włączała telewizora, bo nie miało to dla niej najmniejszego sensu. Musiałaby usiąść bardzo blisko ekranu, aby coś zobaczyć. Czasem korzystała z laptopa, ale wówczas wybierała raczej filmy niż seriale, choć i to robiła stosunkowo rzadko. To również szybko ją nudziło.

– Nie warto tracić czasu na oglądanie czegoś, co nas męczy – powiedziała Marika, zapisując coś w zeszycie. – Musicie znaleźć sobie z mamą jakiś nowy serial, albo jakieś inne hobby. Pamiętasz, co ostatnio ci mówiłam? Że powinnaś zająć się czymś twórczym. Jest tyle niesamowitych rzeczy. Rysunek, malarstwo, ale też sztuka origami lub haft. Więc jak, wykonałaś zadanie? Zaczęłaś zabawę z którąś z tych technik?

Alicja westchnęła. Oczywiście, że odpowiedź brzmiała: nie, ale mimo wszystko z jej ust padły zupełnie inne słowa.

– Zaczęła robić takie małe mebelki dla lalek – skłamała, przypominając sobie rozmowę z Jackiem. Przez ułamek sekundy widziała zaskoczenie malujące się na twarzy pani psycholog. – Mój brat pokazał mi bloga swojej koleżanki, która robi takie rzeczy. Jest tam kilka instrukcji, jak coś zrobić samemu.

– To wspaniale – powiedziała entuzjastycznie kobieta. Uśmiechnęła się ciepło. – I co zrobiłaś jako pierwsze?

Alicja zamyśliła się na chwilę, żałując, że w ogóle zaczęła brnąć w te kłamstwo. Myślała, że Marika da jej spokój, jak dowie się, że dziewczyna poszła za jej złotą radą, ale najwyraźniej nie zamierzała tak łatwo odpuścić.

– Fotel – rzekła Alicja, próbując sobie za wszelką cenę przypomnieć, co mówił Jacek w czasie obiadu. Owszem, brat wysłał jej link do tego bloga, ale dziewczyna nie raczyła nabić na nim nawet jednego wyświetlenia. – Zrobiłam go z dwóch pudełek i okleiłam materiałem

Marika pokiwała głową z uznaniem.

– Następnym razem musisz koniecznie przynieść kolejne dzieła – oznajmiła, ponownie zapisując coś w notatniku. – Jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko wygląda.

– Ale one są strasznie brzydkie – rzekła szybko Alicja, próbując wybrnąć z nieprzyjemnej sytuacji. – Materiał jest krzywo przyklejony, a pudełko się wgniotło.

– To nie szkodzi. Zapewne z każdym kolejnym mebelkiem będziesz w tym coraz lepsza. Rozumiem, że wymagasz od siebie perfekcjonizmu, ale wiedz, że żaden człowiek nie rodzi się z danymi umiejętnościami. Czasem potrzeba wielu lat pracy, aby osiągnąć wymarzony efekt. Uważam jednak, że twój brat miał wspaniały pomysł, pokazując ci takie rzeczy. Tworzenie miniaturek pomoże ci inaczej spojrzeć na świat. Pomyśl tylko, przez twoją wadę wzroku masz zaburzoną percepcję widzenia. Nie widzisz głębi, perspektywy. Ogrom budynku, czy jakieś widoki oglądasz jedynie na płaskich zdjęciach. Gdybyś zaczęła tworzyć własne mini makiety, to zobaczyłabyś całkiem inny świat!

W tonie głosu Mariki dało się usłyszeć ekscytację, której Alicja nie podzielała, choć w słowach tych było sporo prawdy. Dziewczyna wiedziała, że ma dwa tygodnie na stworzenie czegokolwiek, bo kobieta na pewno jej nie podaruje , kiedy przyjdzie z pustymi rękoma. Była zła, przez co nie potrafiła się skupić na kolejnych kilkudziesięciu minutach spotkania. Znów nie wykazała zaangażowania, na pytania odpowiadała półsłówkami, a w kwestii własnych uczuć i emocji milczała jak zaklęta.

Godzina z Mariką ciągnęła się w nieskończoność, a gdy w końcu minęła, Alicja nie poczuła się lepiej.

– Czyli widzimy się za dwa tygodnie, jak zwykle w środę o piętnastej – rzekła kobieta, zerkając do swojego kalendarza. – W razie czego jesteśmy w kontakcie.

W razie czego nigdy nie istniało, bo rodzice Alicji stawali na uszach, aby zawieść córkę do poradni na wyznaczony termin. Dziś była tu z tatą, który jak zwykle miał czekać na nią w poczekalni.

Dziewczyna pożegnała pospiesznie panią psycholog i wstała z krzesła zanim ta zaproponowała odprowadzenie jej do drzwi. W gabinecie była już kilkanaście razy, więc jej umysł pamiętał tę krótką drogę do wyjścia z tej białej otchłani. Tym razem Alicja nawet nie zahaczyła o szafę, co było dla niej nie lada sukcesem.

Na korytarzu panował gwar rozmów. Dziewczyna nie widziała twarzy siedzących tam osób, ale domyślała się, że w większości są to dzieciaki lub młodzież. Oni byli dla niej mgłą, ale ona dla nich zjawiskiem niecodziennym, na który mogli się gapić. Zapewne w większości robili to dyskretnie, bo nie byli świadomi tego, że ona nie dostrzega ich rozszerzonych z ciekawości źrenic.

Alicja westchnęła i zamrugała gwałtownie. Policzyła do trzech i przełknęła głośno ślinę. Gdzie się podziewał jej ojciec? Zawsze czekał na nią na korytarz i podchodził od razu jak wychodziła z gabinetu. Teraz go przy niej nie było, a ona nie miała pojęcia, jak się zachować.

– Tato? – powiedziała, choć jej głos był tylko nieznacznie głośniejszy od szeptu.

Poczuła, że jej dłonie zaczynają niebezpiecznie drżeć, a serce przyspiesza bicie. W poczekalni byli ludzie, a ona nie miała pojęcia ilu dokładnie. Za chwilę zapewne ktoś się nią zainteresuje. Przecież to nie było normalne, że jakaś dziewczyna stała w bezruchu na środku korytarza i próbowała łapać powietrze, otwierając usta jak ryba.

– Tato! – powtórzyła znacznie głośniej, a w jej głosie dało można było usłyszeć pisk strachu.

Gwar w poczekalni ucichł, a w jej polu widzenia znalazła się jakaś kobieta. Chyba chciała coś powiedzieć lub chwycić za rękę, ale Alicja cofnęła się energicznie. Strach odebrał jej zdolność racjonalnego myślenia. Niewiele brakowało, a rzuciłaby się do ucieczki, gdyby nie to, że niespodziewanie ktoś mocno objął ją ramieniem.

– Jestem. – Usłyszała głos ojca. – Nie bój się, już jestem.

Mężczyzna przytulił ją do swojej klatki piersiowej i kołysał delikatnie. Alicja z trudem łapała powietrze, próbując się uspokoić. Czuła, jak czarne macki strachu zacisnęły się wokół jej wnętrzności. Nie była nawet świadoma tego, że zaczęła głośno szlochać.

–Nic się nie dzieje – uspakajał ją dalej ojciec. – Odszedłem tylko kawałek, musiałem odebrać telefon. Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.

Alicja pozwoliła się wyprowadzić tacie z poradni. Stali chwile na parkingu, a powiew rześkiego, wrześniowego popołudnia lekko ją uspokoił. Otarła łzy i starała się powoli wyrównać oddech. Zaczęło do niej docierać, że znów dała się zwieść temu okropnemu uczuciu strachu, który od jakiegoś czasu doprowadzał ją do szaleństwa.

– Lepiej? – zapytał po chwili Miłosz, nie wypuszczając z uścisku dłoni córki.

– Tak… myślałam, że poszedłeś, że mnie zostawiłeś – wyszeptała.

– Ali… przecież wiesz, że ani ja ani mama nigdy byśmy cię nie zostawili – powiedział szybko, gładząc córkę po policzku.

Milczeli przez chwile zasłuchani w ćwierkanie ptaków i szelest liści.

– To dokąd jedziemy na obiad? – zapytał po chwili tata.

To była ich tradycja. Zawsze po wspólnej wizycie w poradni odwiedzali jakąś restaurację. Alicja najczęściej wybierała wegetariański bar z burgerami lub knajpę, w której podawali najlepszy makaron z sosem serowym w mieście, ale dziś zupełnie straciła apetyt.

– Nie jestem głodna – burknęła pod nosem.

Miłosz westchnął i pokręcił głową.

– Ale ja jestem. Od rana nic nie jadłem. Możesz zamówić zupę lub sałatkę i jakiś sok – oświadczył tonem niewnoszącym sprzeciwu.

Alicja pozwoliła ojcu zaprowadzić się do samochodu i zajęła miejsce pasażera. Zapięła pas i przejrzała się w bocznym lusterku. Nie wyglądała najlepiej. Spróbowała przeczesać dłonią włosy, aby choć trochę je ujarzmić. Niestety nie była w stanie nic zrobić z zaczerwienionymi od płaczy oczami i policzkami.

Ojciec ostrożnie wyjechał z parkingu i włączył się do ruchu. O tej porze ulice miasta były przepełnione, więc trasa ciągnęła się w nieskończoność.

– Pani Kamińska mówi, że ostatnio nie widzi postępów – odezwał się po chwili mężczyzna, zatrzymując się na czerwonym świetle.

– To nie prawda – burknęła Alicja. – To ona cały czas się czepia, nie lubię jej…

– O poprzednim psychologu mówiłaś to samo.

– Bo był idiotą. Sam tak powiedziałeś, kiedy zaczął ci wmawiać, że powinniście iść z mamą na terapię małżeńską.

– Okej, był idiotą.

Zielone światło paliło się już kilka sekund, więc Miłosz ruszył z lekkim opóźnienie.

– Ale Kamińska jest w porządku – dodał, skręcając w lewo. – Wiele osób mi ją polecało. Chwalą ją za dobry kontakt z młodzieżą. Ostatnio jedna z pacjentek mówiła mi, że jej córka miała napady agresji, a po rozmowach z Kamińską bardzo jej się poprawiło.

– Rozmawiasz z pacjentkami na takie tematy? Myślałam, że u stomatologa raczej się milczy lub wydaje dziwne, niezrozumiałe dźwięki.

Ojciec nie odpowiedział na tę zaczepkę. Wydawał się być bardzo skupiony na drodze. Zabrał głos dopiero po dłuższej chwili, ale odbiegł od tematu swojej pacjentki.

– Jeśli nie będziesz robić postępów, to znajdę ci psychoterapeutę lub psychiatrę, a wiesz mi, od początku chciałem uniknąć faszerowania cię lekami. I bez nich jesteś wystarczająco otępiała.

– Super… mama straszy mnie prokuratorem i sądem rodzinnym a ty psychotropami.

– Nie straszę. Tylko cię informuję, bo potem mówisz, że z tobą nie rozmawiamy. Chcę, abyś miała świadomość, że będziemy o ciebie walczyć nawet wówczas, kiedy sama się poddasz.

Alicja popatrzyła na skupiony profil ojca. Miała wrażenie, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy mężczyzna się zmienił. Jego zmarszczki się pogłębiły, schudł odrobinę i golił się co trzy dni, a nie jak dawniej każdego ranka. Nawet koszule miał jakoś dziwnie pomięte, choć to mama zwykle je prasowała. Dziewczyna chciała zapytać, czy na pewno wszystko w porządku, ale wówczas Miłosz zaparkował pod wegetariańską knajpą. Kiedy wyłączył silnik samochodu, Alicji zabrakło odwagi.

– Do zestawu chyba zamówię pomidorową – powiedział po chwili tata. – Mam na nią straszną ochotę. Nie mów tego mamie, ale to chyba najlepsza pomidorowa jaką jadłem w życiu.

Wysiedli z samochodu.

* * *

Wieczorem Alicja za zasiadła przed komputerem i weszła na bloga koleżanki Jacka. Przeglądała sesje zdjęciowe lalek. Wszystkie miały piękne loki i eleganckie suknie. Znajdowały się one w małych pokoikach, których ściany pokrywały imitacje cegły lub tapety w kwiatki. Były tam miniaturowe dywany lub małe deseczki, wyglądające jak parkiet. Lalki siedziały na kanapach pokrytych ażurowym materiałem lub skórzanych fotelach. W tych maleńkich pomieszczeniach stały stoliki ze szklanymi blatami, regały z książkami i kominki. Wszędzie piętrzyły się bibeloty mniejsze od naparstków. Małe świeczki, kwiatki w wazonach i doniczkach, lamy, żyrandole a nawet głośniki od wieży stereo. Z daleka było widać, że autorka zdjęć wkładała mnóstwo pracy w przygotowanie jednego takiego planu zdjęciowego.

Na początku Alicja przewijała zdjęcia bez większego zainteresowania. Dopiero po krótkiej chwili zaczęła przyglądać się szczegółom, takim jak tytuły wypisane drobnym pismem na grzbietach książek. Było to interesujące i wciągające, ale dziewczyna wiedziała, że sama nie byłaby w stanie stworzyć czegoś podobnego. Brakowało jej cierpliwości i samozaparcia.

Alicja przeszła do zakładki z instrukcjami, jak krok po kroku stworzyć własne miniaturowe mebelki. Przeszukała hasztag sofy, ale nie znalazła tam nic łatwego. Do większości projektów potrzebowała materiałów, których nie posiadała. Klej na gorąco, gąbka, druciki o różnych grubościach i co najmniej trzy rodzaje cążków… nie chciała w to wszystko inwestować tylko po to, aby zadowolić Marikę Kamińską.

Zamknęła stronę. Będzie musiała wymyślić coś innego. Może faktycznie zacznie szkicować? Ołówków i kartek miała pod dostatkiem.

– Ala, za chwilę idę wynieść tę suknię. – Wyrwała ją z zamyślenia mama, wchodząca bez pukania do pokoju. – Masz jakieś niepotrzebne ubrania? Sprawdź i rzuć w przedpokoju.

Drzwi się zamknęły, a Alicja odchyliła się na krześle i przymknęła powieki. Czyli mama faktycznie zamierzała to zrobić. Tamtego wieczora temat ucichł i dziewczyna myślała, że sprawa zamknięta, a suknia ślubna dostanie ostatnią szansę. Nic z tego. Musiała zniknąć.

Alicja leniwie podeszła do szafy na ubrania. Popatrzyła na liczne pary legginsów, szerokie bluzy i koszulki. Niewiele z tych ubrań nadawało się do oddania. W większości były sprane i poprzecierane. Na innej półce byłe te, które zakładała wychodząc z domu. Jedne dżinsy, dwie bluzki z długim rękawem  i rozpinany sweter. Może gdyby nie siedziała tyle w domu, to miałaby tego więcej?

Słyszała kiedyś, że zakupy poprawiają humor. Alicja chciałaby sprawdzić, czy to prawda, ale i tak nie miała z kim na nie iść. Jacek i tata nie nadawali się do tego ze względu na płeć, a mama… cóż… mama nie miała do niej ostatnio cierpliwości. A może taki wspólny wypad do sklepu coś by między nimi zmienił? Może spróbuje jej to zaproponować na sobotę?

Dziewczyna chwyciła jedną z koszulek. Miała ją może dwa razy i ciągle miała wrażenie, że coś drapie ją przy dekolcie, więc nie miała problemu, aby się jej pozbyć. Zamknęła szafę i wyszła ze swojego pokoju. Na korytarzu rzeczywiście stał dość spory czarny worek. Alicja podeszła do niego niespiesznie i zerknęła do środka.

Suknia ślubna była upchnięta bardzo niezdarnie. Mama nie zadała sobie nawet trudu, aby równo ją poskładać. Alicja nie wiedziała, czy ten rodzaj materiału się gniecie. Chyba nie. Był zbyt sztywny i szeleszczący.

Dziewczyna zamyśliła się na chwilę i wytężyła słuch. Mama była w kuchni, bo słyszała stukanie naczyń i szum wody. Zapewne zmywała. Tata oglądał wieczorne wydanie wiadomości z całego dnia i Alicja miała nadzieję, że jest nimi bardzo zainteresowany.

Chwyciła leżące na pobliskiej szafce nożyczki i szybko i niedokładnie zaczęła odcinać rękaw sukni. Materiał był gruby, a ostrza tępe. Alicja jednak się nie poddawała. Cięła nie przejmując się tym, co działo się w mieszkaniu. Kiedy w końcu jej się udało omal nie krzyknęła z satysfakcją.  Później okręciła suknię tak, aby nie było widać, co zrobiła a na wierzch wrzuciła swoją koszulkę i zawiązała worek.

Prędko uciekła do pokoju i wepchnęła swoją zdobycz pod poduszkę. Nie miała pojęcia, po co to zrobiła, ale mimo wszystko czuła się lepiej wiedząc, że choć mały kawałek sukni zostanie z nią.

wtorek, 11 sierpnia 2020

01: Suknia ślubna

Zbliżała się  godzina szczytu, więc w centrum zrobiło się naprawdę tłoczno. Ludzie spieszyli do swych domów. Niektórzy przepychali się na dziurawych chodnikach, inni kłębili się w miejskich autobusach lub własnych samochodach. Każdy z nich chciał jak najszybciej odpocząć po nerwowym dniu w pracy lub szkole, zjeść ciepły obiad, posiedzieć chwilę przed telewizorem lub komputerem i choć na ułamek sekundy zapomnieć o trudach dnia codziennego. Niestety nie dla każdego dzień ten miał należeć do udanych, bo na ulicy pojawiła się ona.

Młoda dziewczyna o włosach i skórze w kolorze mleka, ubrana w białą suknię, która ciągnęła się za nią niczym tren smutku. Jej pełna powagi twarz była nieprzenikniona niczym maska, nie okazywała na niej uczuć, choć zapewne i tak nie znalazłby się żaden śmiałek, który by na nią spojrzał. Strach ogarniał każdego, kto dostrzegł dziewczyną. Dzieci zanosiły się płaczem, matki łapały maluchy i zasłaniały je swoją piersią, starsze kobiety składały ręce do modlitwy, mężczyźni w garniturach wsiadali do przepełnionych autobusów, aby uciec od niej jak najdalej i jak najszybciej. Niektóre samochody trąbiły, inne zatrzymywały się na środku ulicy, bo kierowcy nie byli w stanie wcisnąć pedału gazu. Strach obezwładniał młodych i starych, kobiety i mężczyzn, biednych i bogatych, wykształconych i tych, co skończyli jedynie podstawówkę. Nic nie miało znaczenia… Gwar, chaos, panika nakładały się na siebie tworząc scenę jak z prawdziwego horroru.

Dziewczyna nigdy nic nie mówiła. Czasem tylko zatrzymywała się na chwilę i rozglądała niespiesznie. Unosiła przy tym głowę i wyglądała, jakby bardziej była zainteresowana architekturą miasta niż ludźmi. Krzyki nie robiły na niej żadnego wrażenia. Nawet gdyby ktoś zdobył się na odwagę i próbował ją zatrzymać, to i tak nic by z tego nie wyniknęło. Dotyk innych przez nią przenikał, nie byli w stanie nic jej zrobić. Tylko ona mogła budzić strach, tylko ona mogła krzywdzić umysły zgromadzonych wokół niej.

– Alicja! – Niespodziewanie wśród ulicznego gwaru, to jedno słowo było wyraźnie słyszalne i namacalne.

 

– ALICJA, czego nie zrozumiałaś, kiedy kazałam ci z tym skończyć!!!

Dziewczyna zamrugała gwałtownie, a całe miasto zaczęło zmieniać się w gęstą mgłę i rozmazane kształty, w których nie była w stanie niczego rozpoznać. Wyjątkiem była znajdująca się tuż przed nią balkonowa balustrada i donica z pelargoniami, które swój najlepszy czas miały już za sobą. Możliwe, że wytrzymałby dłużej, gdyby ktoś pamiętał o podlewaniu, a wrześniowe noce nie były tego roku tak zimne.

Chłód popołudnia przeniknął przez jej twarz. Alicja wiedziała, że ma przechlapane. Najchętniej zostałaby na zawsze na tym niewielkim balkonie lub przeskoczyła przez balustradę i roztrzaskała się na trawniku (choć raczej było to niemożliwe, zważywszy na to, że mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze, więc musiałaby się bardzo postarać, aby upadek zakończył się tragicznie).

– Słyszysz, co do ciebie mówię?! – Mama była wściekła. Dziewczyna wyczuła to bez problemu po tym delikatnym drżeniu strun głosowych i cichym pisku histerii.

Alicja nie miała wyboru. Musiała wrócić do niedużego salonu i zmierzyć się z konsekwencjami własnej głupoty. Długa suknia nie ułatwiała sprawy. Dziewczyna nie była pewna, czy powinna ją trzymać pod biustem, aby jej nie spadła z ramion, czy raczej podkasać spódnicę, aby się o nią nie potknąć. Ubranie to absolutnie nie przypominało tego, w którym wyobrażała sobie siebie błądzącą po ulicach miasta.

Kiedy osiemnaście lat temu jej matka szła w owej sukni do ołtarza, to nie dość, że ważyła niemal dwadzieścia kilogramów więcej od córki, to jeszcze była w ciąży. Pomijając jednak sprawy techniczne, suknia była okropna i Alicja nie miała wątpliwości, że w dniu ślubu rodziców również nie budziła zachwytu, bo przyzywała na myśl raczej lata osiemdziesiąte, a nie początek dwudziestego pierwszego wieku. Dziewczyna nie była pewna, co denerwuje ją najbardziej. Czy był to ten połyskujący, satynowy materiał, który na domiar złego okropnie szeleścił przy każdym ruchu, a może chodziło o te ogromne bufiaste rękawy, które jeszcze bardziej poszerzały jej matkę na starych ślubnych zdjęciach? Nie. Problemem zapewne był ten paskudny tiulowy kołnierz, który drapał jej wrażliwą skórę. Ach, no i jeszcze rozkloszowana spódnica, w której ciężko było przecisnąć się przez wąskie drzwi balkonowe.

Alicja omal nie zderzyła się z matką, która już na nią czekała na środku niewielkiego salonu. Dopiero teraz, kiedy ich twarze niemal się zetknęły mogła zobaczyć, że kobieta jest naprawdę wściekła. Wąskie wargi miała zaciśnięte, a zmarszczki na jej czole jeszcze mocniej się pogłębiły. Monika była po pięćdziesiątce, ale w tamtej chwili wyglądała staro i upiornie. Naprawdę wiele ją kosztowało powstrzymanie się przed wybuchem złości. Gdyby sąsiedzi usłyszeli jej krzyki, to jeszcze intensywniej zaczęliby plotkować o rodzinie Pilaszewskich, a tego kobieta najbardziej na świecie pragnęła uniknąć.

– Zdejmij to natychmiast! – powiedziała kobieta, szarpiąc nieznacznie bufiaste rękawy. – Dlaczego znów to robiłaś, skoro mieliśmy umowę?!

Matka jednak krzyczała. Zaczynała wypowiedź dość cicho, ale z każdym kolejnym słowem podnosiła ton głosu.

– Marika powiedziała, że jeśli mi to pomaga, to nie muszę z tego rezygnować – skłamała szybko Alicja.

Marika była psychologiem i choć dziewczyna uważała, że wyjątkowo beznadziejnym, to mimo wszystko nigdy nie dała jej przyzwolenia na stanie w sukni ślubnej na balkonie i doprowadzanie starszych sąsiadów do palpitacji serca. Kłamstwo to było głupie i wyjątkowo nieprzemyślane. Kobieta popatrzyła na córkę, jak na przybysza z innej planety, a potem energicznie pokręciła głową.

– Rozmawiałam z panią May spod ósemki – kontynuowała matka przez zaciśnięte zęby. – Mówiła, że jak jeszcze raz cię zobaczy, to powiadomi policję. Tego chcesz?

– Starej May wszystko przeszkadza – burknęła Alicja, krzywiąc się na dźwięk nazwiska nielubianej sąsiadki. – Ostatnio marudziła, że kiedy ktoś dzwoni na nasz domofon, to jej telewizor traci sygnał, a przecież wiadomo, że to…

– Nie zmieniaj tematu! – tym razem matka naprawdę głośno krzyknęła.

Alicja cofnęła się o dwa kroki, co sprawiło, że postać kobiety rozmazała się jej przed oczami. Nie chciała widzieć zdegustowanego wyrazu twarzy matki.

– Chcesz mieć na karku sąd rodzinny i prokuratora? – pytała dalej matka, a w tonie jej głosu zabrzmiały oskarżycielskie nuty. – Setki razy ci mówiłam, jak to się może skończyć. Jeśli sąd uzna, że powinnaś zgłosić się na leczenie do specjalistycznego ośrodka, to ani tata, ani ja nie będziemy już mieli nic do powiedzenia w tej sprawie.

Ten tekst o sądach i przymusowym leczeniu był stary jak świat i matka zawsze go wywlekała, kiedy traciła nerwy. Jeszcze kilka lat temu Alicja zaczynała płakać i obiecać poprawę. Tuliła się wtedy do rodziców lub starszego brata i błagała, aby nigdzie jej nie wysyłali. Od jakiegoś czasu jednak wszystko się zmieniło. Słowa te przestały robić na niej wrażenie, bo przestała wierzyć, że jakikolwiek sąd rodzinny się nią zainteresuje. Jej historia nadawała się bardziej do Trudnych spraw

– Wybacz, mamo – mruknęła bez entuzjazmu. – Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

– Oczywiście, że się nie powtórzy! Zdejmuj tę suknię. Dziś wieczorem wyniosę ją do kontenera na odzież dla biednych.

Alicja z całych sił powstrzymała głupi uśmieszek, który bardzo chciał pojawić się na jej twarzy. Wyobraziła sobie, jak wolontariusze opróżniają kontener, a wśród starych pościeli, znoszonych dżinsów i spłowiałych płaszczy znajdują to… Suknię, która mogłaby się przydać jedynie na bal przebierańców, bo pojawienie się w niej na ślubie byłoby największym obciachem świata.

– Nie żal ci jej? – powiedziała na głos dziewczyna, tłumiąc scenę, która przed sekundą pojawiła się w jej umyśle.

– Już nie – odpowiedziała kobieta, a jej głos był zaskakująco pewny siebie. – Jeżeli tylko to może cię powstrzymać przed tymi głupotami, to sentymenty nie mają znaczenia. Zdejmij ją natychmiast, a potem przyjdź do kuchni. Pokroisz warzywa. Jest już strasznie późno, a na kolację ma wpaść Jacek. Jego wyczucie czasu jest jak zwykle porażające.

Alicja nie skomentowała. Powoli oddaliła się do swojego pokoju, z trudem powstrzymując ciężki materiał sukni, z którą miało przyjść jej się pożegnać.

– Wieczorem porozmawiam z tatą! – krzyknęła jeszcze matka. – Nie myśl, że znów ominie cię kara.

~*~

Jacek nie lubił odwiedzać rodzinnego domu, z którego wyprowadził się jakieś cztery lata temu, kiedy był na drugim roku studiów. Zaczął wówczas pracę w gastronomi i wynajmował niewielki pokój. Może i nie był do końca samodzielny, bo ojciec co jakiś czas dawał mu trochę pieniędzy lub przynosił zakupy spożywcze, ale mimo to młody mężczyzna nauczył się oszczędzać.

Kilka miesięcy temu zdecydował się zrezygnować z pokoju i znaleźć jakąś mała, niedrogą kawalerkę. Dzień, w którym mu się to udało był jednym z najszczęśliwszych w jego życiu. Na początku bał się, że nie podoła finansowo, a nie chciał już brać pieniędzy od ojca, jednak od kilku dni mógł spać w miarę spokojnie, bo w końcu dostał swoją pierwszą pracę w zawodzie. Wierzył, że teraz już naprawdę będzie lepiej, a jego zadowolenie udzieli się również rodzinie. Niestety…

– Ale mimo wszystko nie  jest to pewna praca – powiedziała Monika, nakładając każdemu udko z kurczaka. (Zignorowała Alicję, która mruknęła pod nosem, że jej kawałek jest za duży).

– Przez rok będę zastępował nauczycielkę polskiego, która poszła na urlop macierzyński – wyjaśnił cierpliwie Jacek. – Jeśli dyrekcja będzie ze mnie zadowolona, to przedłużymy umowę. Poza tym, to oczywiste, że będę w tym czasie szukał też zatrudnienia w innej szkole, żeby w razie czego nie zostać z niczym.

– To rozsądne – przyznał tata, wrzucając na swój talerz porcję surówki. – Trudno w dzisiejszych czasach znaleźć pierwszą pracę, dlatego bardzo się cieszę, że udało ci się to tak szybko. Każde doświadczenie ma znaczenie.

– Oczywiście – wtórowała mu Monika, choć w jej głosie dało się wyczuć napięcie. – A co to właściwie za liceum? Będziesz miał blisko do pracy?

Jacek wątpił w troskę kobiety, ale obiecał sobie, że dziś będzie miły i nie da się jej sprowokować. Przeżuł kawałek kurczaka. Był wyjątkowo smaczny. Skórka chrupała, a białe mięso niemal rozpływało się w ustach.

– To prywatna szkoła  – powiedział spokojnie, obserwując zaskoczenie na twarzy Moniki i ojca. (Alicja siedziała niewzruszona i rozgrzebywała widelcem udko kurczaka). – To liceum imienia Agnieszki Osieckiej. Jest na ulicy Kościuszki, jak dobrze pamiętam…

– Prywatne? – powtórzyła Monika. – Podobno w takich szkołach, to rodzice płacą za dobre stopnie. Dzieciaki tam są raczej bogate i leniwe.

– Nie generalizujmy – wtrącił ojciec. – To już nie te czasy. Na pewno jest tam sporo uczniów, którzy chcą się uczyć. Są różne powody wysyłania dzieci do prywatnej szkoły. Dobrą stroną jest na pewno to, że klasy nie są tak przeludnione, a na początku na pewno łatwiej będzie ci zapanować nad powiedzmy piętnastoma uczniami niż trzydziestoma.

Jacek przytaknął. Też o tym pomyślał i cieszył się, że ojciec ma podobne zdanie. Monika nie miała już ochoty na ripostę, więc przez kilka długich minut jedli w milczeniu, a w pokoju dało się słyszeć jedynie uderzanie sztućców o talerze.

Monika nie była biologiczną matką Jacka. Jego prawdziwa mama, Dagmara, zmarła, kiedy chłopak miał trzy lata, dlatego zna ją tylko z kilku zdjęć. Wiedział, że była piękna i dobra. Aż za dobra, ponieważ zmarła z powodu kardiomegalii, wady serca, która sprawiła, że jej organ był znacznie większy niż u innych ludzi. Ojciec lubił mówić, że miała w nim pokłady zbyt dużej miłości, jednak słowa te wcale nie pocieszały. Jacek bardzo tęsknił za mamą, dlatego na początku ciężko mu było zaakceptować pojawienie się Moniki.

Ojciec Jacka, Miłosz, był stomatologiem, który mimo braku prywatnego gabinetu raczej nie narzekał na brak pacjentów. Sporo pracował, a w trakcie jednego z dyżurów poznał Monikę. Nie szukał kobiety, ale jako młody wdowiec, który z trudem radził sobie z wychowaniem synka, sprzątaniem, zakupami i gotowaniem, poczuł, że samotność i wieczna żałoba nie jest dobrym rozwiązaniem. Na początku wmawiał sobie, że robi to dla Jacka, a później naprawdę polubił Monikę, która nigdy nie miała problemu z tym, że Miłosz ma dziecko.

Jacek wie, że nie powinien narzekać na macochę (nigdy jej tak nie nazywał, to słowo zawsze wydawało mu się negatywnie nacechowane. Gdy był młodszy nazywał ją mamą, później zaczął używać jej imienia. Teraz bywało różnie, w zależności od sytuacji, ale generalnie nikt nie miał  z tym problemu). Monika nie była zła. Robiła mu śniadanie do szkoły, pomagała odrabiać lekcje, jak tata do późna siedział w pracy, bawiła się z nim i pozwalała mu zjeść dwa cukierki zamiast jednego. Ich życie zmieniło się, kiedy zaszła w ciążę i urodziła Alicję.

To, że z dziewczynką jest coś nie tak było widać zaraz po porodzie, jednak siedemnaście lat temu lekarze nie byli skorzy do tego, aby postawić diagnozę. O tym, że mlecznobiała skóra i włosy są wynikiem albinizmu dowiedzieli się dopiero po trzech latach. Wtedy również zaczęli zauważać jej problemy ze wzrokiem. Gdy dostawała jakiś przedmiot do ręki, to nie było problemu, ale gdyby któryś z rodziców się oddalił i wołał ją, aby podeszła, to dziewczynka zaczynała się rozglądać za źródłem głosu i biegała po całym pomieszczeniu w dość chaotyczny sposób. Wówczas okazało się, że wady wzroku bardzo często towarzyszą albinosom. Alicja widziała ostro, ale tylko to, co znajdowało się w promieniu dwóch metrów od niej. Cała reszta świata była zamazana i niewyraźną plamą.

Jacek miał prawie jedenaście lat, kiedy w pełni zdiagnozowano chorobę jego siostry. Choć dziś był za to na siebie zły, to w tamtym okresie potrafił się na nią złościć i wstydzić się jej wyglądu. Kiedy zostawał z nią na chwilę sam, to zawsze się od niej odsuwał. Ona go wołała i szukała, a on w milczeniu utrzymywał dystans, aby go nie dostrzegła. Alicja wówczas zalewała się łzami i krzyczała, że go nienawidzi, a on uśmiechał się kpiąco pod nosem. Teraz nie pozwoliłby sobie na coś takiego. Rzadko gdzieś wspólnie wychodzili, ale kiedy już była taka okazja, to najchętniej nie wypuściłby jej dłoni. Bał się, że jeśli dziewczyna oddali się od niego na te dwa nieszczęsne metry, to rozpłynie się w widzialnej tylko dla niej mgle.

– Ala, przestań rozgrzebywać tego kurczaka. – Wyrwał go z zamyślenia głos Moniki. – Mogłaś powiedzieć, że nie chcesz, kto ma to potem po tobie jeść?

– Mówiłam, to ty mnie nigdy nie słuchasz – mruknęła pod nosem Alicja. Podniosła wzrok znad talerza, ale jej oczy wcale nie patrzyły na matkę, bo dystans między nimi jest zbyt duży aby mogła ją dostrzec.

– Oczywiście – rzekła Monika, dokładając sobie zimniaków. – Gdybym cię za każdym razem słuchała, to teraz miałabyś prokuratora na karku.

– Moni, daj jej spokój – westchnął Miłosz, kręcąc głową. – Zjem tego kurczaka – dodał, zabierając mięso z talerza córki, ale w zamian dołożył jej więcej gotowanych warzyw i surówki.

Alicja milczała, ale kontynuowała jedzenie. Kiedy Jacek na nią patrzył, miał wrażenie, że dziewczyna za chwilę zniknie, w jego wyobraźni jej kontur był niewyraźny jak u ducha. Monika co chwile na nią zerkała. Nie musiała silić się na dyskrecję, bo dziewczyna jej nie widziała. Miłosz też pilnował jej kątem oka. W ich oczach czaił się strach. Był tam od siedemnastu lat, jednak od jakiegoś czasu stał się jeszcze bardziej wyraźny, czasem aż wypływał i toczył się po policzkach niczym niewidzialne łzy.

– Coś się stało? – zapytał po chwili Jacek, odkładając sztućce po skończonym posiłku. Na takie pytania żaden moment nie był dobry, więc zadał je bez większego zastanowienia.

Rodzice spojrzeli po sobie, a Alicja nadal żuła kawałek gotowanego kalafiora. Czasem zachowywała się tak, jakby nie tylko miała ograniczone pole widzenia, ale również słyszenia. Monika wzruszyła ramionami, a Miłosz uśmiechnął się krzywo. Jacek wiedział, że nie lubili o tym rozmawiać. Nie obwiniali Alicji za to, jaka jest, ale traktowali pewne sprawy w kategorii porażki, za którą ponosili winę. Starali się, aby jej życie nie odbiegało od tego, które mieli jej rówieśnicy, ale mimo to kilka lat temu wszystko się posypało, a teraz ciężko było ponownie to poskładać. Cała sytuacja przypomina potłuczoną porcelanową filiżankę. Dałoby się ją posklejać, ale ślady pęknięć już zawsze byłby widoczne, a w niektórych miejscach pozostałby dziury.

– Alicja znów stała na balkonie w mojej ślubnej sukni – powiedziała po chwili Monika.

To absolutnie nie było śmieszne, ale Jacek nie był w stanie powstrzymać ironicznego prychnięcia.

– No coś ty, Ala – zwrócił się w kierunku siostry. – Mogę kupić ci jakąś ładną, białą sukienkę, ale nie zakładaj więcej tego…

Chciał dodać paskudztwa, ale ugryzł się w język, bo Monika popatrzyła na niego groźnie. Ojciec chyba też nie był zbyt zadowolony z jego komentarza, ale przynajmniej siostra uniosła głowę i przełknęła w końcu to, co miała w ustach.

– Trzymam cię za słowo – powiedziała cicho. – Bo mama, chce oddać tę suknię biednym. Zapewne komuś jeszcze się przyda.

Jacek stłumił śmiech. Alicję chyba też to bawiło, poznał to po tonie jej głosu. Chłopak pamiętał ten ślub, choć czasem miał ochotę o nim zapomnieć. Monika wyglądała na nim okropnie, a on wstydził się, że musiał koło niej stanąć w czasie sesji zdjęciowej u fotografa. Chyba nawet się rozpłakał, choć miał już skończone siedem lat.

– Zawsze można ją przerobić – wtrąciła Monika, próbując się tłumaczyć. – Widziałam taki program w telewizji. Projektanci właśnie z takich starych sukien robią prawdziwe cuda. Poza tym, materiał jest bardzo dobrej jakości.

– Strasznie gryzie – powiedziała Alicja, układając na talerzu las z brokułów.  

Jacek obserwował siostrę, skupioną na swojej pracy.

– Powinnaś znaleźć sobie jakieś twórcze hobby – rzekł, widząc, jak siostra rozsmarowuje na talerzu sos tak, aby tworzy rzekę między drzewami z brokułów.

– Gadasz jak Marika – burknęła, a Jacek potrzebował chwili, aby przypomnieć sobie, że tak ma na imię jej psycholog.

– Mówię serio – naciskał. – Mogłabyś tworzyć takie miniaturki. Lasy, domki… widziałem w internecie takie rzeczy, ludzie potrafią zrobić prawdziwe cuda. Niektórzy tworzą takie mini pokoiki z mebelkami i wykorzystują je potem do sesji zdjęciowych lalek. To chyba nazywa się dioramy… sprawdź sobie.

– A z czego robi się takie mebelki? – zainteresował się Miłosz, aby odrobinę wesprzeć syna w tej nierównej walce.

– Różnie… widziałem ze sklejki, albo z pudełek… Czasem wystarczy okleić coś ładnym materiałem i powstaje pufa albo fotel. Na studiach miałem koleżankę, która bawiła się w takie rzeczy. Podobno to wciąga na długie godziny.

Zainteresowanie ze strony Alicji oscylowało w granicach zera, więc Jacek powoli odpuszczał. Robiąc na studiach specjalizację nauczycielską miał sporo kursów z pedagogiki skierowanych na pracę z młodzieżą. W czasie wykładów często myślał o siostrze i porównywał ją do przykładów omawianych przez wykładowców. Wpasowywała się idealnie w pewien prosty schemat: nawet najlepszy pedagog czy psycholog nie osiągnie sukcesu, jeśli dana osoba nie będzie chciała z nim współpracować. Działanie na siłę często przynosi efekt odwrotny do zamierzonego.

– Później podam ci link do jej bloga – dodał więc na zakończenie tej bezowocnej dyskusji. – Gdzieś w domu mam zapisany adres.

Alicja burknęła coś niezrozumiałego pod nosem, a potem przewróciła wszystkie brokuły. Zaczęła je powoli jeść, choć każdy kęs przeżuwała trzy razy dłużej niż powinna. Do końca kolacji nie odezwała się słowem.

* * *

Witam na moim nowym blogu! Mam nadzieję, że historia choć trochę Was zainteresuję  i wpadniecie przeczytać również kolejne rozdziały. 

Szablon na pewno ulegnie zmianie, ale chwilowo nie mam zbytnio czasu i weny na programy graficzne, dlatego proszę o cierpliwość. 

Pozdrawiam! 

Obserwatorzy